Recenzja filmu

Amazing Grace: Aretha Franklin (2018)
Sydney Pollack
Alan Elliott
Aretha Franklin
James Cleveland

Surówka do dokumentu

"Amazing Grace: Aretha Franklin" to bez wątpienia cenny dokument z annałów historii muzyki popularnej drugiej połowy XX wieku. Jest on zapisem nagrania albumu "Amazing Grace" Franklin, płyty, na
Surówka do dokumentu
"Amazing Grace: Aretha Franklin" to bez wątpienia cenny dokument z annałów historii muzyki popularnej drugiej połowy XX wieku. Jest on zapisem nagrania albumu "Amazing Grace" Franklin, płyty, na której wokalistka wraca do swoich muzycznych i biograficznych korzeni, do gospel – religijnej muzyki czarnoskórych wspólnot protestanckich. Płyta nagrywana jest na żywo w kościele baptystów w Los Angeles, z towarzyszeniem niemal w całości czarnej publiczności i kościelnego chóru.


Nagrany w styczniu 1972 roku album błyskawicznie stał się hitem i jednym z klasyków muzyki popularnej lat 70. Nagranie rejestrowały kamery wytwórni Warner Bros. Całość reżyserował Sydney Pollack – ciągle przed swoimi największymi sukcesami, takimi jak "Trzy dni Kondora" i "Pożegnanie z Afryką". W 1972 roku z zapisu koncertu nie udało się jednak zmontować filmu. Zawiodła technika – nie dało się sprawnie zsynchronizować dźwięku z obrazem. Dopiero w XXI wieku pojawiły się rozwiązania techniczne, dzięki którym film mógł ujrzeć światło dzienne. Nie obyło się przy tym bez licznych perypetii – już nie technicznych, ale prawnych. Franklin trzykrotnie skutecznie blokowała premierę, pozywając twórców. Dopiero po śmierci piosenkarki udało się porozumieć z rodziną i pokazać film światu.

Decyzję rodziny należy pochwalić. Badacze kultury popularnej lat 70. i fani Franklin zyskali dostęp do cennego poznawczo dokumentu. Rozumianego dość dosłownie: jako świadectwo, przedmiot z archiwum, zapis swoich czasów. W tym znaczeniu "Amazing Grace" jest dokumentem bezcennym. Co nieznaczny jednak, że jest dobrym filmem dokumentalnym. Właściwie trudno powiedzieć, by w ogóle dało się go zaklasyfikować jako film: zamiast filmowej wypowiedzi mamy po prostu rejestrację koncertu jeden do jeden. Uczciwiej byłoby dystrybuować go w kinach po prostu jako koncert, nie film dokumentalny.

Oczywiście, na tym nagraniu widać też wiele ciekawych rzeczy, jakich nie zauważymy podczas słuchania płyty. Na przykład całą wizualną i performatywną stronę kultury gospel, jej ekstatyczne chrześcijaństwo. Widać wspólnotę, jaka tworzy się wokół kościoła. Religijne korzenie muzyki popularnej, z których jej przeciętny odbiorca nie zdaje sobie na ogół sprawy. Widać czarną Amerykę, która na początku lat 70. – niecałą dekadę po zniesieniu segregacji – dopiero pomału, ciągle zmagając się z rasizmem i prześladowaniami, zaczyna się integrować z białą.


Ale wszystko to można pokazać, kompresując nagranie z koncertu do kilkunastu minut. To, co widzimy na ekranie, to bardzo wartościowy, ale jednak dopiero surowy materiał, z którego – mam nadzieję – jakiś utalentowany reżyser ułoży kiedyś interesującą filmowo narrację o muzyce, religii i rasie w Stanach początku lat 70.

Jeśli ktoś nie ma ochoty od początku do końca wysłuchać w kinie nagrania płyty Franklin, będzie się raczej nudzić na seansie. Jako że to z pewnością nie jest moja ulubiona muzyka, ja sam szybko odpadłem i gdzieś tak po trzeciej piosence zacząłem niecierpliwie zerkać na zegarek. Dla fanów gospel i Franklin, dla badaczek muzyki z początków lat 70. to z pewnością pozycja obowiązkowa. Reszcie raczej odradzam. 
1 10
Moja ocena:
5
Filmoznawca, politolog, eseista. Pisze o filmie, sztukach wizualnych, literaturze, komentuje polityczną bieżączkę. Członek zespołu Krytyki Politycznej. Współautor i redaktor wielu książek filmowych,... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones